1. FSV Mainz to trzeci niemiecki klub, z którym Lech Poznań zagra w europejskich pucharach. Wcześniej były to MSV Duisburg, czyli rywal w pucharowym debiucie Kolejorza, a także Borussia Mönchengladbach - w obu przypadkach był to Puchar UEFA. Warto jednak dodać również, że było to dawno, bo na kolejną konfrontację poznańsko-niemiecką czekaliśmy równe 40 lat.
Oczywiście później też dochodziło do starć Niebiesko-Białych z ekipami niemieckimi, ale tylko sparingowych. Na początku wieku udział w turnieju towarzyskim organizowanym przez sponsora klubu brała ekipa TSV 1860 Monachium, potem w przerwach między rozgrywkami przyjeżdżały VfB Stuttgart oraz Werder Brema, Borussia Dortmund pojawiła się w ramach rozliczeń za transfer Roberta Lewandowskiego, a Hamburger SV - Artjomsa Rudnevsa. Lechici jeździli do Berlina na konfrontacje z miejscową Herthą, ale także z Energie Cottbus. Kilka lat temu zimą pojawiła się z kolei w stolicy Wielkopolski Hansa Rostock, a w Dubaju zimą 2022/2023 doszło do dwumeczu z Eintrachtem Frankfurt.
Europejskie puchary powstały w 1955 roku, a Lech na debiut w nich czekał do 1978 roku, kiedy zajął trzecie miejsce w lidze. Pierwsze zderzenie z międzynarodowymi rozgrywkami było jednak bardzo bolesne, bo skończyło się dwoma klęskami (0:5 i 2:5). 17 maja 1978 roku Kolejorz rozegrał na ówczesnym stadionie im. 22 Lipca sparingowy mecz z zespołem Hertha BSC z Berlina Zachodniego. Miał mu on pomóc w przygotowaniach do starcia w pucharach (wtedy jeszcze nie wiedziano, że pierwszy rywal poznaniaków też będzie drużyną z Republiki Federalnej Niemiec). W pojedynku, z którego dochód przeznaczono na budowę "Pomnika - Szpitala Centrum Zdrowia Dziecka", padł remis 2:2. Rewanż miał się odbyć 19 września na wyjeździe.
Nie doszło do niego, gdyż 11 lipca Lech wylosował rywala z 1. Bundesligi. Wielu kibiców przypominało sobie wtedy wynik z maja i w nim szukało powodów do optymizmu. Bezpodstawnie. - Byliśmy europejskim debiutantem, bez obycia i doświadczenia, zamkniętym w realiach polskiej ligi - wspominał ówczesny trener Jerzy Kopa. Lechici pojechali na wyjazd, jak przystało na klub kolejowy - pociągiem. Nie mogli wystąpić w swoich tradycyjnych koszulkach, bo MSV Duisburg ma podobne barwy. Na stroje pożyczone od lokalnego rywala - Warty naszyto emblematy klubowe.
- Zachód był dla nas czymś odległym. Wyjeżdżało się jedynie do Bułgarii i na Węgry. Poza tym MSV należał wtedy do czołowych niemieckich ekip. Miał w kadrze trzech reprezentantów Niemiec i jednego Austrii - zauważył Kopa. Tym Austriakiem był Kurt Jara - mózg zespołu, który pięknym rajdem w 21. minucie rozpoczął demontaż Lecha.
- Do tej pory graliśmy koncert. W lidze szło nam dobrze, więc i w Niemczech mieliśmy luz - wspominał bramkarz Lecha Piotr Mowlik. Po tym golu gra poznaniaków się zawaliła. - Jeśli powiem, że graliśmy dobrze, wyda się to śmieszne - mówił Kopa. - Ja jednak po raz pierwszy i ostatni w karierze nie wiedziałem w przerwie, o co mam się do chłopaków przyczepić. Byliśmy oszołomieni. Graliśmy przecież przyzwoicie, byliśmy w niezłej dyspozycji, a jednak do przerwy przegrywaliśmy 0:4. Nie wiedzieliśmy, co się stało.
Po wyniku 0:5, rewanż w Poznaniu wzbudził już nikłe zainteresowanie. - Rezultat 0:0 nie mógł satysfakcjonować ani mnie, ani drużyny, ani kibiców. Stąd postanowiliśmy pójść na całego do ataku - tłumaczył dziennikarzom Kopa. Doszło do wymiany ciosów, którą Lech znów przegrał. „Gdyby padł wynik 10:8, nie powinno to nikogo zdziwić” - pisali dziennikarze i naliczyli Lechowi aż 30 dobrych okazji bramkowych i 22 rzuty rożne! W 34. minucie Jerzy Kasalik pokonał niemieckiego bramkarza, a tym samym zapisał się jako strzelec pierwszej bramki dla Lecha w europejskich pucharach.
Potem Lech grał w Pucharze Zdobywców Pucharów oraz Pucharze Europy Mistrzów Krajowych, a do Pucharu UEFA wrócił w 1985 roku, kiedy skończyła się fantastyczna passa sukcesów i do międzynarodowych rozgrywek udało się wrócić dzięki czwartej pozycji w Ekstraklasie, bo trzeci Widzew Łódź wywalczył krajowy puchar i ustąpił miejsca poznaniakom.
W 1/32 rozgrywek lechici wpadli na Borussię Mönchengladbach i ten dwumecz przeszedł do historii jako ogromna szansa na wyeliminowanie z europejskich pucharów silniejszego rywala. Zwłaszcza że w pierwszym meczu Lech zremisował na wyjeździe 1:1. - To była spora sensacja - opowiadał strzelec jedynego gola w tamtym meczu Damian Łukasik. Nerwowe oczekiwanie na rozpoczęcie spotkania przedłużało się, gdyż sędzia Malcolm Moffatt uznał, że piłka przygotowana przez Niemców do gry jest... zbyt mocno napompowana! Najpierw kazał szukać innej, a później ostatecznie poprosił o upuszczenie z niej powietrza. - Powietrze uszło z piłki i z Borussii - napisał "Kicker".
Rewanż w Poznaniu, na który mimo wczesnej pory (rozpoczynał się już o godz. 15) przyszło sporo kibiców, potoczył się jednak po myśli Borussii.
- Na początku nawet przeważaliśmy. Idealną okazję miał Jerzy Kruszczyński, niezłą Piotr Romke - opowiadał Mariusz Niewiadomski. - Przyszła jednak 34. minuta i zdarzyło się nieszczęście. Strzeliłem samobója - dodał. To był pierwszy gol samobójczy Lecha w meczach o europejskie puchary. Uskrzydleni gracze z Niemiec szybko wykorzystali przybicie psychiczne lechitów. Znakomicie wyszkolony Ewald Lienen wyszedł z kontratakiem i wbił drugą bramkę.
Mecz w Poznaniu to również kontuzja Uliego Borowki. Ten twardo, choć nieco topornie grający obrońca, był szczególnie cięty na Mirosława Okońskiego. Zapamiętał go z pierwszego meczu i często faulował. As Lecha zrewanżował się w przerażający sposób. Jeszcze przy stanie 0:0 w Poznaniu stanął z piłką naprzeciwko i tak wymanewrował kilkoma zwodami, że Borowka nie był w stanie dotrzymać mu kroku. Gdy chciał nadążyć za Okońskim, przełożył ciężar z nogi na nogę tak, że upadł na trawę z poważną kontuzją. Zerwał sobie więzadła w kolanie, które nie wytrzymały gwałtownych zwrotów, jakie fundował mu Polak. Borowka musiał zostać zniesiony z boiska. - Wkurzał mnie już w pierwszym meczu, ale w żadnym wypadku nie chciałem zrobić mu krzywdy! - komentował Okoński w rozmowie z Gazetą Wyborczą.
SK Sigma Ołomuniec
Lech Poznań
Zapisz się do newslettera