Po raz czwarty Lech Poznań może przypieczętować mistrzostwo Polski na własnym stadionie. Poprzednio działo się to w 1984, 2010 oraz 2015 roku. Dziś w naszym cyklu 1klub1000historii wrócimy wspomnieniami do tego pierwszego triumfu.
Sezon 1983/1984 na krajowym podwórku był najlepszym w historii klubu. Zespół trenera Wojciecha Łazarka wywalczył bowiem dublet, czyli mistrzostwo oraz Puchar Polski. Skupmy się na tym pierwszym sukcesie, który został przypieczętowany dokładnie 13 czerwca 1984. Wcześniej był moment zwątpienia, kiedy Widzew Łódź - mistrz Polski 1981 i 1982, który przegrał tytuł z Kolejorzem w 1983 - za wszelką cenę chciał się zrewanżować i wygrał wiosną przy Bułgarskiej 1:0 mecz z rekordową frekwencją na tym obiekcie. Ludzie wówczas zajęli nie tylko wszystkie miejsca na trybunach, ale również stali przy liniach bocznych. Szacuje się, że mogło być wówczas nawet około 45 tysięcy osób, choć pamiętamy, że stara Bułgarska mieściła oficjalnie nieco ponad 23 tys.
Wtedy, 9 kwietnia, było jedenaście kolejek do końca, a oba zespoły miały równą liczbę punktów - po 25. Finisz zapowiadał się niezwykle emocjonująco. Kolejkę później była porażka 1:3 w Gdyni z Bałtykiem i sytuacja zrobiła się nerwowa. Wtedy jednak mieliśmy fantastyczną passę ośmiu kolejnych wygranych, co wywindowało Niebiesko-Białych znów na fotel lidera. Więcej, na dwie kolejki przed końcem mieli trzy punkty więcej od łodzian i wiedzieli, że potrzebują zaledwie punktu do szczęścia. A jednak w przedostatniej serii przyszła porażka na wyjeździe z GKS Katowice 0:2, przerwana została fantastyczna seria i znów serca kibiców zabiły mocniej.
Wtedy jeszcze decydował o kolejności bilans bramkowy i tutaj wyraźnie lepsi byli poznaniacy (mieli +16 przy +7 Widzewa), co oznaczało, że potrzebowali zwycięskiego remisu z Pogonią Szczecin. Skończyło się 1:1, bo najpierw po rajdzie Mariusza Niewiadomskiego i faulu Andrzeja Miązka sędzia podyktował rzut karny, którego na gola zamienił Henryk Miłoszewicz. A po zmianie stron, również z jedenastu metrów, wyrównał Adam Kensy.
Po końcowym gwizdku zapanowała ogromna radość i trudno jej się dziwić, w końcu Lech obronił tytuł. Na boisko została wpuszczona kaczka pomalowana w niebiesko-białe barwy. Piłkarze podzielili wielki tort w kształcie boiska. Stadion zasypały za to papierowe serpentyny. I tu ciekawostka, redaktor Radosław Nawrot w Gazecie Wyborczej cytował fragment tekstu z Gazety Poznańskiej. Jej dziennikarze byli czuli na palące problemy społeczne.
- Nikogo z kompetentnych nie zaintrygowało, jak w dobie kłopotów z papierem biorą się w rękach kibiców całe rulony taśm przeznaczonych do sumatorów w kasach i dziurkarek w ośrodkach komputerowych. Na stadionie służą za serpentyny - pisał oburzony redaktor Sonnewend.
Zapisz się do newslettera