Lech Poznań i Pogoń Szczecin w niedzielne popołudnie napiszą kolejny rozdział rywalizacji obu klubów. Mecz odbędzie się 19 października, a tym miesiącu odbył się najbardziej dramatyczny bój w historii pomiędzy Kolejorzem a Portowcami, więc wybór do naszego cyklu 1klub1000historii mógł być tylko jeden.
Przenieśmy się 24 lata wstecz do 10 października 2001 roku. Puchar Polski 2001/2002 w wykonaniu poznaniaków występujących w ówczesnej II lidze (dziś to I liga) był naznaczony horrorami. Najpierw wyjazd do Krakowa na starcie z Cracovią. Grający klasę rozgrywkową niżej Pasy postawiły zacięty opór, Arkadiusz Miklosik na 2:2 wyrównał dopiero w końcówce. A potem była seria karnych, w których bohaterem okazał się Mariusz Luncik. Pod Wawelem doświadczony bramkarz dostał szansę i spowodował, że miesiąc później fani mogli przeżyć ogromne emocje. Bo te z Krakowa były udziałem nielicznych. Zespół pojechał wyjątkowo pociągiem.
W walce o 1/8 finału los skojarzył Niebiesko-Białych z Pogonią. Warto w tym momencie wspomnieć, że była to idealna okazja do rewanżu za PP sprzed pięciu lat. Wówczas w Szczecinie także było dramatyczne widowisko. Wszystko było jednak odwrotnie. To Lech był wówczas w ekstraklasie, a rywale w drugiej lidze. W dogrywce padły dwa gole, gospodarze wyrównali fantastycznym uderzeniem z dystansu tuż przed końcem. A potem okazali się lepsi w jedenastkach. To była ich wielka chwila triumfu.
Rewanż udał się w stu procentach. Boom na Lecha był wówczas niesamowity. Na stadionie przy Bułgarskiej zjawiło się 22 tysiące kibiców, choć oficjalnie obiekt mógł pomieścić 20 tys. Przeciwnicy mieli świetny skład. Dariusz Gęsior, Maciej Stolarczyk, Paweł Drumlak, Jacek Bednarz, Bartosz Ława, Robert Dymkowski, a przede wszystkim Jerzy Podbrożny - to byli uznani i już wtedy doświadczeni ligowcy. A naprzeciwko nich lechici, którzy - trzeba to jasno powiedzieć - nie byli faworytami i wydarzenia boiskowe to potwierdzały. Lepsze sytuacje mieli goście, poznaniacy raczej czyhali na kontrataki, ewentualnie stałe fragmenty gry. Przetrwali 120 minut z bezbramkowym rezultatem i o wszystkim decydowały karne.
Dramatyczne, emocjonujące, ze zwrotami akcji. Nigdy wcześniej i nigdy później w historii jedenastki z udziałem Kolejorza nie trwały tak długo. Piętnaście serii, czyli aż 30 strzałów. I wynik końcowy 12:11 dla Lecha! A bohaterem okrzyknięty został Norbert Tyrajski. Bramkarz na końcu najpierw obronił strzał rywala, a potem sam przypieczętował awans! I wykonał sprint, jaki nie zdarzył mu się zapewne przez całą karierę piłkarską. Bramkarz w trakcie meczów rzadko musi tak biegać. Tym razem jednak emocje wzięły górę - on, człowiek z Pyrzyc, chciał koniecznie zamanifestować swój triumf przed kibicami Pogoni. Mama lechity nasłuchała się zresztą wielu przykrych słów, co mocno wkurzyło Tyraja.
- Motywacja przez to była podwójna - mówił później Norbert, który zaprosił mamę na mecz. Przyjechała i oglądał wielki triumf syna, który postanowił radość manifestować przed wypełnionym sektorem gości. Stąd właśnie ten szaleńczy bieg wzdłuż trybun z bramki usytuowanej pod zegarem na drugą stronę obiektu. - Chciałem, żeby kibice Pogoni świętowali z nami zwycięstwo, ale niestety mieli w tym temacie inne zdanie - śmiał się wówczas szczęśliwy Tyrajski.
Dodajmy, że w walce o ćwierćfinał Lech poległ - przegrał 0:2 w derbach Wielkopolski z Dyskobolią Grodzisk Wielkopolski. Wcześniej jednak załatwił wspomnienia na długie lata.
Zapisz się do newslettera