- Pamiętam drużynę juniorów, do której trafiłem. Było tam paru chłopaków z Wielkopolski i każdy z nas marzył, żeby zagrać w pierwszym zespole. Mi to się udało - mówi Marcin Kamiński, który po jedenastu latach odchodzi z Kolejorza.
- Pamiętam drużynę juniorów, do której trafiłem. Było tam paru chłopaków z Wielkopolski i każdy z nas marzył, żeby zagrać w pierwszym zespole. Mi to się udało - mówi Marcin Kamiński, który po jedenastu latach odchodzi z Kolejorza.
Gdy przychodzi się na rozmowę kwalifikacyjną często jednym z pierwszych pytań jest: "Gdzie widzisz siebie za dziesięć lat?". Co byś odpowiedział?
- Mam nadzieję, że będę zdrowy i cały czas będę mógł grać w piłkę i to na najwyższym poziomie. Najważniejsze jednak, żebym cały czas cieszył się tym co robię.
Kiedy w 2005 roku przychodziłeś do Lecha nie sądziłeś chyba, że spędzisz w tym klubie nawet więcej, niż dziesięć, bo jedenaście lat.
- Faktycznie minęło sporo czasu. Pamiętam drużynę juniorów, do której trafiłem. Było tam paru chłopaków z Wielkopolski i każdy z nas marzył, żeby zagrać w pierwszym zespole. Mi to się udało i cieszę się ze wszystkich lat, które tu spędziłem. Były w tym czasie sukcesy, porażki, ale to, że tu trafiłem i mogłem grać to spełnienie marzeń. Z drugiej strony wydaje mi się, że to było przed chwilą. Te jedenaście lat przeleciało bardzo szybko.
Z domu musiałeś wyjechać w wieku 13 lat.
- To nie było łatwe i dla mnie i dla rodziców. Pewnie oni to bardziej przeżywali, bo ja sobie nie zdawałem sprawy z tego co się dzieje. Nie myślałem o tym, że nie będziemy się wydywali codziennie, a rozmawiać będziemy głównie telefonicznie. Czasami spotykaliśmy się w weekendy, ale też na chwilę, bo przecież mieliśmy mecz ligowy. Rodzice zawozili mnie na stadion i po meczu wracali do Konina.
Twoja ścieżka rozwoju w Lechu jest idealnym przykładem dla młodych chłopaków, którzy trafiają do zespołów juniorskich. Oni też chcą zagrać w pierwszym zespole. Ty pokazałeś, że można w ten sposób do niego trafić.
- Pamiętam ten moment, gdy dowiedziałem się o treningach z pierwszym zespołem. Dzwoniłem do trenera Rumaka, który się mną opiekował w juniorach młodszych. Chciałem wiedzieć, gdzie będę trenował, gdzie będę chodził do szkoły. Usłyszałem, że trafiam do pierwszego zespołu. To był pierwszy krok, a drugim było przekonanie trenera Zielińskiego. Udało się. Wielu młodych chłopaków chce zagrać w pierwszym zespole, ale nie tylko ja jestem dla nich przykładem: jest Tomek Kędziora, Karol Linetty, Dawid Kownacki. Widać, że akademia to ważny element klubu. Ja przez całe życie będę związany z Lechem. Tutaj się wychowałem i dostałem szansę. O tym nigdy nie zapomnę.
Jesteś cierpliwy?
- Muszę być. Bardzo często młody zawodnik uważa, że powinien grać. Też tak miałem. Zastanawiałem się dlaczego siedzę na ławce albo trybunach i nie gram. Teraz z perspektywy czasu wiem, dlaczego. Potrafię zrozumieć trenera. Ta cierpliwość jest ważna. W Lechu wywalczyłem sobie miejsce w składzie, teraz będę musiał zrobić to samo w innym miejscu. Znów będę musiał budować od nowa swoją pozycję w zespole i jestem na to przygotowany.
Co zapamiętasz z tych siedmiu lat gry w pierwszym zespole Lecha?
- Mam sporo wspomnień. Pierwsze treningi, debiut, spotkania w pucharach. Pamiętam mecz z Juventusem w niskiej temperaturze. Awans z grupy, w której nikt na nas nie stawiał. Dużo jest pięknych wspomnień. Zdobyliśmy przecież dwa mistrzostwa. Były jednak też momenty trudne, po których trzeba było się podnieść. Zawsze jednak pokazywaliśmy, że potrafimy to zrobić.
Bardziej cieszy ciebie mistrzostwo zdobyte w 2010 czy 2015?
- Oba są bardzo ważne dla klubu. Jednak jeśli chodzi o mnie to to zdobyte w 2015 roku. Patrząc na wkład jaki miałem w ten tytuł. Rozegrałem cały sezon, byłem podstawowym zawodnikiem zespołu. Oczywiście mistrzostwo z 2010 roku to też piękne i cudowne wspomnienia. W Poznaniu wszyscy długo na nie czekali. To jak był to ważny sukces można było zauważyć po reakcji kibiców i atmosferze w klubie. Waga tego mistrzostwa jest duża. Z mojej perspektywy jednak to zdobyte pięć lat później jest istotniejsze, bo dołożyłem do niego swoją cegiełkę.
Zdarzało się, że byłeś kapitanem Lecha, byłeś też członkiem rady drużyny. Czułeś, że jesteś odpowiedzialny za drużynę?
- W pewnym momencie dotarło do mnie, że nie jestem już młodym zawodnikiem, który wchodzi dopiero do drużyny, siedzi w kącie i na wszystko się zgadza, tylko musi podjąć decyzje. Widziałem to jak byłem coraz wyżej w hierarchii drużyny. To, że wyprowadzałem zespół na mecze jako kapitan to też wyróżnienie. Cieszę się i doceniam to, że byłem zastępcą Łukasza.
Wasza rola była szczególnie ważna w ostatnim sezonie.
- W szatni byli zawodnicy, którzy przeżyli więcej. Nie tylko Łukasz, ale też Krzysiek Kotorowski, Szymek Pawłowski czy Darek Dudka. Oni grają w piłkę dłużej ode mnie, ale ja byłem częścią starszyzny. Wiedziałem, że oni liczą się z moim zdaniem.
Siedzimy teraz w szatni gości, która jest lustrzanym odbiciem szatni Lecha. Będzie ci jej brakować?
- Pewnie, że tak. To nie jest łatwe zamknąć za sobą drzwi po raz ostatni i powiedzieć: "do widzenia". Spędziłem siedem lat w pierwszej drużynie. Decyzja o odejściu dojrzewała jednak we mnie od pewnego czasu.
Przez wiele lat grałeś w niebiesko-białych barwach. Wyobrażasz sobie siebie w innych?
- Nie wiem (śmiech). Trzeba będzie się przyzwyczaić do nowego miejsca i otoczenia, choć jeszcze nie wiem jakie to będzie. Będzie okazja do tego, żeby poznać nowe życie, nowych ludzi i kulturę. To dla mnie bodziec, kolejne wyzwanie i praca, żeby tam też być podstawowym zawodnikiem. Coś się kończy, coś zaczyna.
To jaki jest twój ulubiony kolor?
- Emocjonalnie jestem zżyty z niebieskim i tak zostanie.
Rozmawiałeś z prezesem. Zostawiliście sobie furtkę, że wrócisz do Lecha za kilka lat?
- Jestem na pewno emocjonalnie związany z tym klubem. Nikt nie wie, co będzie za kilka lat, ale na pewno zastanowimy się nad tym powrotem. Może jak zawodnik, a być może w innej roli. Ciężko na razie o tym myśleć. Nie mówmy jednak jeszcze o powrotach, bo ja tak naprawdę jeszcze nie odszedłem.
rozmawiał Mateusz Szymandera
Zapisz się do newslettera