- Przed ostatnim meczem trener mówił na odprawie, że dziwne byłoby, gdybyśmy nie czuli ekscytacji i lekkiego stresu. Jak jest stres, to dobrze, bo znaczy, że bardzo nam zależy. Czuliśmy z każdej strony wsparcie. Niesamowicie napędzali nas kibice podczas meczów u siebie i za to dziękuję. Nigdy bym nie przypuszczał, że doping może tak człowieka nieść i pomagać - mówi pomocnik Lecha Poznań Antoni Kozubal, z którym usiedliśmy, żeby powspominać mistrzowski sezon Kolejorza.
Medal jest na twoje szyi, jesteś mistrzem Polski. Co czujesz?
- Spełnienie celu, jaki sobie założyliśmy przed sezonem. Od początku wychodziliśmy na boisko tylko w jednym celu - żeby na koniec być zwycięzcą i wygrać tę ligę. Mamy to, mogę też dodać, że to spełnienie marzenia. Tym bardziej, że udało się zagrać we wszystkich 34 meczach. Czuję, że teraz ten medal należy do mnie i zasłużyłem na niego.
Domyślam się, że odnosisz się do sezonu 2021/2022, kiedy również byłeś w kadrze zespołu, ale wówczas zagrałeś zaledwie jeden mecz. Dopiero teraz czujesz, że faktycznie jesteś pełnoprawnym mistrzem Polski?
- Tak. Ten poprzedni dostałem, ale mój wkład był niewielki, bo zagrałem tylko w jednym spotkaniu przeciwko Bruk-Bet Termalice Nieciecza. Także teraz ten medal jest na pewno cięższy, dużo więcej waży dla mnie.
A spodziewałeś się, że w mistrzowskim Lechu 2024/2025 będziesz tak ważną postacią? Zagrałeś we wszystkich spotkaniach jako jedyny obok Bartka Mrozka. I to wszystko wciąż jako młodzieżowiec.
- Po wypożyczeniu do GKS Katowice absolutnie nie spodziewałem się, że tak to będzie wyglądać. Przerosło to moje oczekiwania. To, że tak wyglądał ten sezon, oznacza jednak, że sam solidnie na to zapracowałem, nie dostałem nic za darmo. Cieszę się z tego niesamowicie.
Od pierwszych dni latem 2024 czułeś, że łapiesz zaufanie trenera Nielsa Frederiksena? Dawał takie sygnały, że chce na ciebie postawić?
- Już jak trwało wypożyczenie do GKS Katowice i robiliśmy awans do Ekstraklasy, czułem, że jestem gotowy, żeby po powrocie podjąć rękawicę. I to przełożyło się też tak pozytywnie na okres przygotowawczy, bo czułem się niesamowicie pewnie, absolutnie nie pękałem. Wiadomo, trener nie mówił, że mnie widzi w jedenastce, ale przeprowadzał indywidualne rozmowy z każdym z zawodników i wskazywał, że odpowiada mu moja charakterystyka boiskowa. To był ważny sygnał, bo czułem, że jak forma będzie odpowiednia, to będę dostawał szanse. Ale jasne, że wtedy nie miałem pojęcia, że będzie to w takim wymiarze czasowym.
Prowadziliście długo jesienią, liderem byliście też w przerwie zimowej, ale potem wpadliście w turbulencje. Który moment sezonu uważasz za kluczowy?
- W kontekście mistrzostwa Polski myślę, że wszystkie spotkania były kluczowe. Dla mnie ważna była druga, dwunasta i trzydziesta pierwsza kolejka. Tak do tego podchodziłem, skupiałem się na każdym kolejnym występie i spotkaniu, to najlepsza taktyka. Wiadomo, niby ten ostatni mecz miał być zwieńczeniem, takim postawieniem kropki nad i. Ale powiem szczerze, że nie podchodziłem do tego starcia jak do wielkiego finału, nie czułem wielkiej presji. Bo wiedziałem, że w każdej innej kolejce czułem taką samą. Lekki stres tak, ale nie presja. Czułem, że jesteśmy dobrze przygotowani i damy radę.
To odwrócę nieco pytanie i zapytam nie o kluczowy, a o najtrudniejszy moment. To ten, kiedy straciliście fotel lidera i Raków uciekał wam w tabeli?
- Nie, zdecydowanie nie. Przynajmniej dla mnie. Uważam, że wtedy źle nie graliśmy, albo inaczej - prezentowaliśmy taki styl, jak wcześniej i później. Uciekały nam jednak punkty. Natomiast dla mnie trudny moment to końcówka rundy jesiennej i bezbramkowy remis w Gliwicach z Piastem, a potem porażka w Zabrzu z Górnikiem. Czuliśmy, że nie możemy zaskoczyć rywali, że przeczytali nas, staliśmy się przewidywalni. To był trudny moment w drużynie i na boisku. Ale poradziliśmy sobie z tym świetnie.
A udało wam się odciąć od tego, co działo się w tygodniu poprzedzającym ostatni mecz? Bo w klubie musieliśmy planować ewentualną fetę, kibice też nie przyjmowali innego scenariusza niż zwycięstwo i złoty medal.
- Przed ostatnim meczem trener mówił na odprawie, że dziwne byłoby, gdybyśmy nie czuli ekscytacji i lekkiego stresu. Jak jest stres, to dobrze, bo znaczy, że bardzo nam zależy. Czuliśmy z każdej strony wsparcie. Niesamowicie napędzali nas kibice podczas wszystkich meczów u siebie i za to dziękuję. Nigdy bym nie przypuszczał, że doping może tak człowieka nieść i pomagać.
W ostatnich ośmiu kolejkach zdobyliście 20 punktów na 24 możliwe. I to przy dużych problemach zdrowotnych w drużynie, często musieli wspomagać was młodzi piłkarze z Akademii. Mam wrażenie, że wasza postawa w końcówce sezonu ocierała się o heroizm.
- Każdy był gotowy - niezależnie czy występował w pierwszej jedenastce, czy był rezerwowym. Nikt się nie obrażał, tylko zasuwał i wiedział, że może być potrzebny. I tak też się działo. Byliśmy jednością w końcówce rozgrywek i to zaprowadziło nas do końcowego sukcesu.
Musiałeś się jednak zdziwić, że w ostatnim meczu w końcówce nagle obok ciebie na boisku pojawił się Wojciech Mońka na pozycji numer sześć?
- Zdecydowanie tak, to było ciekawe rozwiązanie, ale szybko przeszliśmy na piątkę w obronie i Wojtek był jednym ze stoperów. To jednak pokazuje, że każdy z nas był gotowy, żeby pomóc, nawet jeśli miałby nie występować na swojej pozycji.
Podkreślałeś to, że nieśli was kibice na Enea Stadionie. Na wyjazdach też mieliście ogromne wsparcie, ale warte podkreślenia jest to, jak przetrwaliście trudne pod względem otoczki starcia w Warszawie oraz Katowicach.
- Tak, w tym drugim przypadku udało nam się dwa razy wrócić z niekorzystnego rezultatu, co wcześniej było naszym problemem w tym sezonie. A zrobiliśmy to w newralgicznym momencie, takim, który był decydujący dla losów tytułu mistrzowskiego. Przeciwko GKS na dodatek wyrównał Mario Gonzalez, który mniej grał, ale potrafił pomóc w tych najważniejszych momentach.
Mówisz w liczbie mnogiej, bo wszyscy mamy przed oczami tę interwencję z 93. minuty meczu z Piastem Gliwice. Gdzie wtedy byłeś i co myślałeś?
- Oj, tego nie zapomni nikt z nas do końca życia. Gdzie byłem? Daleko od akcji, mogłem tylko obserwować. Byłem w… niebie, modliłem się w duchu, żeby to nie wpadło. To było kilka sekund, w których serce się zatrzymało.
Skończyło się jednak dobrze. Jak podobała się tobie feta mistrzowska?
- Świetnie, niesamowitym przeżyciem było patrzeć, ilu ludzi jest dookoła, jak żyją tym klubem, jak przeżywają to wszystko. Do tego skandowali moje imię i nazwisko, to było przepiękne i wzruszające. W GKS przeżyłem awans i fetę, ale na mniejszą skalę niż to co działo się tutaj. Już nie mogę doczekać się kolejnej okazji do takiego świętowania.
I na koniec. Twoje wakacje będą mocno… piłkarskie. Jak to rozplanujesz?
- Odpoczywam do 1 czerwca, kiedy rozpocznie się zgrupowanie reprezentacji U-21 przed młodzieżowymi mistrzostwami Europy. Obóz jest na południu Polski, więc po drodze wpadnę [rozmawialiśmy w poniedziałek, 25 maja - przyp. red.] do rodziny, trzy-cztery dni spędzę tam, a potem szykować się będą do Euro. Po zakończeniu będę miał wolne, ale nie wiem dokładnie, ile, bo nie rozmawiałem jeszcze z trenerem Nielsem Frederiksenem. Liga rusza 18 lipca, więc czasu nie ma dużo. Ale spokojnie, nie potrzebuję odpoczynku, biorę to na klatę i jedziemy dalej.