Po raz szósty w historii Lech Poznań wylosował w europejskich pucharach przeciwnika, z którym mierzył się już wcześniej. Do szwedzkiego IFK Göteborg, Austrii Wiedeń, Chazara Lenkoran z Azerbejdżanu, włoskiej Fiorentiny i FC Basel ze Szwajcarii dołączył teraz belgijski KRC Genk. Poniżej wspomnienie dwumeczu z tym klubem sprzed siedmiu lat.
9 i 16 sierpnia 2018 roku doszło do konfrontacji polsko-belgijskiej. Na wyjeździe Kolejorz przegrał 0:2, z kolei przy Bułgarskiej Belgowie zwyciężyli 2:1. Właściwie nie było wątpliwości, kto był lepszy. - Za błędy trzeba płacić. Europejskie puchary nie wybaczają. Genk to lepszy piłkarsko zespół, nie ma żadnych wątpliwości. Takie błędy, jak przy tych dwóch bramkach, nie mają prawa się zdarzyć - mówił obrońca poznaniaków Rafał Janicki. A bramkarz Jasmin Burić dodawał: - Myślę, że Genk pokazał w tym dwumeczu, że jest lepszy od nas i zaprezentował kawał dobrego futbolu. Szkoda, naprawdę szkoda. To pokazało, jak surowy jest europejski futbol i jak karze każdą pomyłkę.
Genk miał wtedy swój kapitalny okres. Półtora roku wcześniej awansował do ćwierćfinału Ligi Europy. A w sezonie 2018/2019, czyli wtedy kiedy grali z lechitami, wywalczyli czwarte i jak do tej pory ostatnie mistrzostwo Belgii. Trzeba przyznać, że mieli wówczas kapitalną drużynę. Smerfy, bo taki przydomek nosi klub, od początku bardzo mocno postawiły na szkolenie młodzieży. To stamtąd wywodzą się tacy gracze, jak Kevin De Bruyne, Thibaut Courtois, Christian Benteke, Yannick Carrasco czy Divock Origi.
A przeciwko poznaniakom grali m.in.: Leandro Trossard (dziś Arsenal FC), Rusłan Malinowski (później za 15 mln euro znalazł się w Atalancie Bergamo, dziś w Genoa CFC), Sander Berge (za 25 mln euro poszedł do Sheffield United, teraz jest w Fulham FC), czy Ally Samatta (sprzedany do Aston Villa FC, teraz we Francji w Le Havre). Zacytujmy fragment korespondencji z Belgii autorstwa redaktora Radosława Nawrota w Gazecie Wyborczej:
- Spośród wszystkich egzaminów, jakie miał do zdania zespół Ivana Djurdjevicia, starcie z Belgami nie tylko było najtrudniejsze. Ono w zasadzie wyrastało ponad wszystko, co do tej pory nowa drużyna Lecha rozegrała. KRC Genk celował znacznie wyżej niż tylko wyeliminowanie Polaków w trzeciej rundzie Ligi Europy. - Mamy najlepszą akademię w Belgii, a puchary to nasze okno wystawowe na świat. Odpadnięcie z nich za wcześnie to strata dziesiątek milionów, które można zarobić po pokazaniu w Europie ciekawych wychowanków - mówili belgijscy dziennikarze.
Kolejorz po poprzednim sezonie długo lizał rany, nowy trener Ivan Djurdjević właściwie od zera ustawiał klocki. Znów relacja z Wyborczej: - Spójrzmy na obronę Lecha w tym meczu, w składzie: Maciej Orłowski, Vernon De Marco i Thomas Rogne. Przecież ta trójka piłkarzy w ogóle nie grała w jego barwach w poprzednim sezonie. To znaczy grała, ale w rezerwach! Teraz miała zatrzymać przeciwnika z o wiele wyższej półki niż polska liga.
Nie udało się, Belgowie oddali ponad 20 strzałów, piłka dwa razy wpadła do siatki - trafiali Malinowski oraz Samatta. A jednak po przyjeździe do stolicy Wielkopolski trener Philipp Clement przestrzegał: - Powiedziałem piłkarzom, by sobie wyobrazili, że w pierwszym meczu był bezbramkowy remis. Niech grają tak, jakby walczyli o korzystny wynik. Wtedy to nie tylko Lech będzie musiał strzelić gola, ale my też.
I zagrali, bo do przerwy wbili dwie bramki, tym razem Samatta oraz Trossard z karnego. - W przerwie było już jasne, że odpadamy, po zmianie stron walczyliśmy o honor - mówił później trener Djurdjević. I po zmianie stron Tomasz Cywka zaliczył honorowe trafienie dla gospodarzy.
Teraz kolejność meczów jest odwrotna. Bo pierwsze starcie w Poznaniu, rewanż w Belgii. Jak będzie?
Zapisz się do newslettera