Lech Poznań po meczu obfitującym w sporo emocji ostatecznie zremisował z Rakowem Częstochowa 2:2. Niebiesko-Biali prowadzili do przerwy 2:0, lecz w drugiej połowie musieli sobie radzić bez jednego zawodnika, w wyniku czego gospodarze zdołali doprowadzić do wyrównania.
Zespół trenera Nielsa Frederiksena w pierwszej połowie zneutralizował mocne punkty Rakowa Częstochowa. Lechici nie dopuszczali do groźnych sytuacji pod bramką Bartosza Mrozka, a sami potrafili być skuteczni pod bramką Kacpra Trelowskiego. Wynik uderzeniem sprzed pola karnego otworzył Joel Pereira, a tuż przed przerwą gola na 2:0 po indywidualnej akcji strzelił Luis Palma. Niebiesko-Biali w pierwszych 45 minutach jeszcze dwukrotnie trafili do siatki, lecz w obu tych wypadkach zareagował VAR. Po zmianie stron czerwoną kartkę dość szybko obejrzał Palma, przez co obraz gry się zmienił. Raków w krótkim odstępie czasowych doprowadził do wyrównania i ostatecznie wynikiem 2:2 zakończyła się ta środowa rywalizacja.
- Wynik jest rozczarowujący. Prowadziliśmy w tym meczu, energia była naprawdę dobra i czuję, że bardziej straciliśmy dwa punkty niż zdobyliśmy jeden. Dla mnie nie jest to wystarczające, ale skupiamy się już na następnym spotkaniu, które również będzie trudne. Jagiellonia jest w dobrej formie. My natomiast musimy wyciągnąć pozytywne rzeczy z meczu z Rakowem, bo takie oczywiście były - mówi Taofeek Ismaheel.
Zawodnicy Lecha Poznań wchodzą teraz w intensywniejszy okres, ponieważ do początku października zagrają jeszcze trzy mecze. W najbliższą niedzielę do stolicy Wielkopolski przyjedzie Jagiellonia Białystok, która również w środę zremisowała swój mecz. Niebiesko-Biali oraz ich najbliżsi rywale nie mają zatem zbyt wiele czasu na odpoczynek. - Tego grania będzie teraz trochę, ale trzeba się cieszyć z tych meczów, które mamy szansę zagrać. Na pewno dobrze przepracujemy teraz ten okres, mądrze. Mamy swoje sposoby, aby się odpowiednio zregenerować, więc wszystko w zasadzie zaczyna się teraz, żeby o siebie zadbać i być gotowym na te zbliżające się spotkania - opowiada Antoni Kozubal.
Zapisz się do newslettera