Lech Poznań to kawał historii polskiej piłki nożnej. To zarówno wielkie triumfy, piękne mecze w europejskich pucharach z wielkimi europejskimi firmami, jak i trudniejsze momenty. W piątek, 19 marca świętować będziemy 99. urodziny "Poznańskiej Lokomotywy". W tym tygodniu zapraszamy na naszej stronie na cykl tekstów dotyczących wydarzeń historycznych. Na początek "Cud w Błażejewku", jak nazwano to co stało się w drugiej połowie lat 70.
- Myślę, że największym cudem, jaki zdarzył się w Lechu, jest zdobycie mistrzostwa Polski w 1990 roku, choć po dziewięciu kolejkach zespół był na ostatnim miejscu w tabeli - mówił kiedyś na łamach "Gazety Wyborczej" Jerzy Kopa, trener, z którym cudowne wydarzenia w Kolejorzu kojarzą się najbardziej. To on właśnie stoi za tym, co działo się w Błażejewku.
W sezonie 1976/77 w oczy kibiców Lecha po raz pierwszy od 15 lat zajrzało widmo spadku z ekstraklasy. Nikt nawet w najczarniejszych snach nie wyobrażał sobie takiego początku rozgrywek. Kłopoty zaczęły się od odejścia zmożonego chorobą trenera Edmunda Białasa, a także najlepszego zawodnika - Romana Jakóbczaka, który wyjechał do francuskiego Chateauroux. Szkoleniem piłkarzy zajął się były piłkarz z czasów tercetu ABC Mieczysław Chudziak. Wyniki były koszmarne - poznaniacy nie wygrali żadnego z 12 pierwszych meczów sezonu! Dwa remisy dały zaledwie dwa punkty i oczywiście ostatnie miejsce w tabeli. Niebiesko-biali byli regularnie gromieni - 1:4 w Krakowie z Wisłą, 1:4 z Ruchem w Chorzowie, 1:5 w Poznaniu z mielecką Stalą.
Po 9. kolejce trenerem został Jerzy Kopa, który przeniósł się do Poznania z Szombierek Bytom. Natychmiast wykorzystał trzytygodniową przerwę w rozgrywkach i zabrał piłkarzy na zgrupowanie do Błażejewka. Kopa wspominał: - Pracowaliśmy bardzo ciężko, trzy razy dziennie. Bardzo często przyjeżdżali do nas specjaliści z Akademii Wychowania Fizycznego, którzy przeprowadzali u piłkarzy badania. Wiedzieliśmy na temat ich kondycji i możliwości wszystko. Musiałem poradzić sobie także z czymś innym. Przed sezonem przyszło kilku nowych piłkarzy, którzy dopiero "docierali się" z resztą. Ponieważ uważali się za wielkie gwiazdy, trzeba ich było sprowadzić do parteru.
Początkowo wydawało się, że wyjazd nic nie dał. Nowy szkoleniowiec przegrał pierwsze dwa mecze. Kopa opisywał kilkanaście lat temu dramatyzm tamtych dni: - W małej salce na Dębcu spotkali się z nami najwierniejsi kibice. Dyskusja była długa, w końcu wstał jeden z fanów i powiedział, że on wie, jak uratować Kolejorza. Wszyscy popatrzyli po sobie, a on rzekł: "Trzeba rzucić się na kolana i modlić się. Tylko to nam pozostaje". Wywołał tym sporo śmiechu.
Okazało się jednak, że modlitwy zostały wysłuchane. Wreszcie przyszło pierwsze zwycięstwo, i to wysokie - aż 4:0 nad ROW Rybnik. Mecz toczył się w tak gęstej mgle, że dziennikarze napisali o wyniku i przebiegu: "Prawdopodobnie tak było". - Z tego spotkania zapamiętałem, że stoper Rybnika Józef Gola po trzecim, samobójczym trafieniu swojego kolegi powiedział: "Panie sędzio, przecież on nie wie, na którą bramkę strzela!" - opowiadał trener. Jeszcze jesienią poznaniacy efektownie 4:0 ograli Górnika Zabrze i zremisowali 1:1 z GKS Tychy. Dzięki temu nie byli już po rundzie jesiennej na ostatnim miejscu - to okupowali tyszanie. Kolejorz zajmował miejsce przedostatnie. Niestety, z ligi spadały dwie ekipy. Wiosną też nie było łatwo. W Opolu doszło do klęski poznaniaków aż 1:7! - Ten mecz to był jeden wielki przekręt sędziowski. Nawet wtedy zdarzył się cud. Jaki? Taki, że zespół nie zszedł z boiska - mówił Kopa.
Kibice machnęli już ręką na ekipę ze stolicy Wielkopolski, frekwencja na Stadionie im. 22 Lipca spadła o ponad połowę. Wówczas zaczęły się dziać cuda. W wygranym 2:1 pojedynku z krakowską Wisłą Andrzej Grześkowiak wbił zwycięskiego gola w 93. minucie spotkania! Na dwie kolejki przed końcem rozgrywek Lech nie miał już wyjścia - potrzebował punktów w wyjazdowym starciu z ROW Rybnik (a trzeba pamiętać, że przez cały sezon lechici nie wygrali na wyjeździe z nikim). To nie wszystko, musiał jeszcze ograć u siebie lidera - Śląsk Wrocław. Nie koniec na tym - nawet przy takich wynikach mógł jedynie liczyć na korzystny obrót w innych starciach ligowych.
I tak się stało! Lechici wygrali w Rybniku 3:1, a kroczący po pierwsze mistrzostwo Polski Śląsk Wrocław ograli 2:0. Zbawcą poznaniaków okazał się ŁKS Łódź - zespół środka tabeli, który ograł walczący o byt GKS Tychy 3:1. W efekcie to oni i gracze ROW Rybnik opuścili ekstraklasę. Lech pozostał w niej jeszcze na 23 lata.
Do tej historii warto dopisać jeszcze jedno zdanie. Otóż Lech rok po utrzymaniu w cudownych okolicznościach dokonał niesamowitej sztuki - po raz pierwszy w historii klubu awansował do europejskich pucharów. To idealne dopełnienie wydarzeń, które znamy pod hasłem "Cud w Błażejewku".
* powyżej znajdują się fragmenty tekstu, jaki opublikowałem w poznańskiej "Gazecie Wyborczej" w 2002 roku.
Zapisz się do newslettera