Czy można w jednej edycji europejskich pucharów cztery razy zagrać przeciwko temu samemu klubowi? Okazuje się, że można! Lech Poznań tyle razy rywalizował w sezonie 2015/2016 z FC Basel - najpierw w eliminacjach Ligi Mistrzów, a później w fazie grupowej Ligi Europy. Z kolei z Grasshopper Club Zürich Kolejorz wygrał w rekordowych rozmiarach, jeśli chodzi o europejskie dzieje.
Przed lechitami starcie na Enea Stadionie przy Bułgarskiej z Lausanne-Sport, więc przy tej okazji wspominamy pucharowe boje z klubami szwajcarskimi. Takich konfrontacji było sześć, a przeciwników dwóch. Tym pierwszym z tego alpejskiego kraju był Grasshopper Club Zürich, który przegrał w stolicy Wielkopolski aż 0:6. Niedawno, bo w lipcu lechici ograli islandzki Breiðablik 7:1 i tym samym wyrównane zostały rekordowe rozmiary pucharowego triumfu poznaniaków. To rozbicie Islandczyków wskoczyło na pierwsze miejsce, bo statystycznie decyduje tutaj liczba zdobytych bramek. Ale wciąż różnica między drużynami jest na tym samym poziomie, więc na pewno 14 sierpnia 2008 mieliśmy wydarzenie rangi historycznej.
To była druga runda kwalifikacji Pucharu UEFA w sezonie 2008/2009 i bardzo miły wstęp do niezapomnianych przeżyć, jakimi był dramatyczny dwumecz z Austrią Wiedeń i w następstwie przepiękna faza grupowa zwieńczony awansem do dalszych gier. Komentatorzy nie mieli wątpliwości, że wygrana 6:0 nad Szwajcarami była zaskakująca dla wszystkich i pokazała, jak wielka siła drzemała w piłkarzach trenera Franciszka Smudy po dwóch latach jego pracy z zespołem.
Sam szkoleniowiec nie wpadał jednak w samozachwyt. Zresztą nie miał tego w zwyczaju, emocjonalny był na ławce i w szatni, a przed kamerami już mocno powściągliwy. - To jest dopiero pierwszy mecz. Żeby wygrać i wywalczyć punkty dla polskiej piłki w drugim, też trzeba będzie powalczyć. Musiałem mobilizować chłopaków i podpowiadać im, bo nie jesteśmy jeszcze Realem Madryt. Za nami kilka dobrych spotkań w pucharach. Czy to było najlepsze? Sam nie wiem, trudno powiedzieć - komentował.
- To był cudowny, niezapomniany wieczór przy Bułgarskiej. Lech zagrał kapitalnie. Na pochwałę zasłużyli wszyscy, bo w czwartek Kolejorz nie miał w swoich szeregach żadnego słabego punktu. Takiego Lecha chcemy oglądać! - pisał w relacji Głos Wielkopolski. Dwa gole wbił Robert Lewandowski, a po jednym dodali Hernan Rengifo, Dimitrije Injac, Sławomir Peszko i rywal ze Szwajcarii, który wpakował samobója. Semir Štilić rozgrywał fantastyczną partię i przy pięciu trafieniach dokładał swoje trzy grosze.
Dodajmy, że drugie spotkanie odbyło się w St. Gallen, gdyż na stadionie w Zurychu odbywał się wtedy mityng lekkoatletyczny. 80 kilometrów do innego miasteczka nie chciało się już pokonać zbyt wielu kibicom Grasshopper. Co innego uradowani fani Lecha! Przyjechali licznie, stanowili zdecydowaną większość z dwóch tysięcy widzów rewanżu. Obejrzeli remis 0:0 i mogli się cieszyć z awansu.
Dwa razy trafić na tego samego przeciwnika w jednym sezonie w europejskich pucharach? Tak, to możliwe! Przekonał się o tym Lech, który latem 2015 najpierw walczył z FC Basel w kwalifikacjach Ligi Mistrzów, a potem oba kluby wpadły na siebie w fazie grupowej Ligi Europy. Niestety, bilans tej rywalizacji był mocno niekorzystny, bo wszystkie cztery spotkania wygrali Szwajcarzy.
- FC Basel świetnie szkoli, tworzy ścieżki rozwoju dla wychowanków i kreuje nowe gwiazdy. Tu jesteśmy podobni - mówił właściciel i prezes Piotr Rutkowski, który pod wieloma względami wzorował się na tym, co robili Szwajcarzy. Kolejorz podjął równorzędną walkę i do czerwonej kartki dla Tomasza Kędziory utrzymywał remis 1:1 w eliminacjach elitarnej Champions League, o której zawsze marzył ówczesny trener mistrzów Polski Maciej Skorża.
Przytoczmy fragment relacji z Przeglądu Sportowego: - Jesteście lepsi! Kolejorz, jesteście lepsi! - krzyczeli kibice Lecha w stronę piłkarzy gospodarzy, kiedy ci schodzili do szatni po pierwszej połowie. Przed pierwszym gwizdkiem sędziego było sporo obaw, czy mistrzowie Polski nie zlękną się FC Basel - klubu, który regularnie występuje w fazach grupowych europejskich pucharów, dwa lata temu ograł w Lidze Mistrzów Chelsea, a w poprzednim sezonie wyeliminował Liverpool i odpadł dopiero w 1/8 finału przeciwko FC Porto. Odpowiedź na powyższe wątpliwości jest jedna: lechici nie wystraszyli się. Owszem, można było w pierwszych 45 minutach zobaczyć rzadki obrazek przy Bułgarskiej, czyli poznaniaków niemal przez cały czas cofniętych na własną połowę. To był jednak element przemyślanego planu.
Bazylea była najwyżej rozstawiona spośród przeciwników, na których lechici mogli trafić. Przez godzinę była jednak równorzędna walka. Wtedy to Kędziora powalił na murawę islandzkiego skrzydłowego Birkira Bjarnasona, jednego z ojców sukcesów reprezentacji Islandii w tamtym okresie (ćwierćfinał Euro 2016, to Bjarnason zdobył historycznego, pierwszego gola na turnieju dla rewelacyjnych Islandczyków). Sędzia wyrzucił poznańskiego obrońcę z boiska, a do piłki podszedł Shkëlzen Gashi, próbował wyprowadzić w pole Jasmina Buricia markowanym strzałem, ale Bośniak i tak obronił. Stadion ryknął z radości. Niestety, w ostatnim kwadransie Szwajcarzy dopięli swego, wbili dwa gole, wygrali ostatecznie 3:1 i mieli komfort przed rewanżem u siebie.
Szansa przepadła. Owszem, w rewanżu długo utrzymywał się bezbramkowy remis, ale w końcówce Bjarnason przesądził o wygranej swojej ekipy. Poznaniacy potem jednak awansowali do fazy grupowej Ligi Europy i znów trafili na FC Basel. I raz jeszcze Szwajcarzy nie pozostawili złudzeń - wygrali 2:0 u siebie i 1:0 w Poznaniu.
Next matches
Sunday
30.11 godz.20:15
Wisła Płock
Lech Poznań
Recommended
Subscribe