Mickey van der Hart pokazał wręcz niesamowity hart ducha podczas półfinałowego meczu Pucharu Polski z Lechią Gdańsk (1:1 k. 3-4). Bramkarz Lecha Poznań w trakcie serii jedenastek doznał poważnej kontuzji, ale nie zamierzał się poddać i stanął między słupkami jeszcze podczas czterech kolejnych strzałów, z których jeden obronił! Niestety, teraz Holendra czeka co najmniej sześciotygodniowa przerwa w grze. Mickey, życzymy zdrowia, wracaj do nas szybko!
To był szalony mecz na stadionie przy Bułgarskiej. Kolejorz nacierał z pasją i uzbierał ponad 20 uderzeń na bramkę rywali. W drugiej połowie, kiedy goście objęli prowadzenie, szybko odpowiedział Dani Ramirez. Po 120 minutach wynik wciąż nie był rozstrzygnięty, więc doszło do serii rzutów karnych. A w nich dramaturgia sięgnęła zenitu. W drugiej kolejce kibice na trybunach wpadli w euforię po tym, jak van der Hart obronił lecący tuż przy słupku strzał Rafała Pietrzaka. Już po sekundzie wszyscy zamarli, bo kapitan drużyny nie podnosił się z murawy.
Grymas bólu na twarzy, do tego unieruchomienie lewej ręki. Nie wyglądało to dobrze, więc natychmiast w stronę golkipera pobiegł szef sztabu medycznego Lecha. - Mickey całkowicie poświęcił się tego wieczoru dla drużyny, jego heroizm był niesamowity - mówi profesor Krzysztof Pawlaczyk. - Powiedział do mnie: "Zgadzam się na wszystko, możecie robić co chcecie, tylko nie róbmy zmiany. Jestem kapitanem i nie wyobrażam sobie, żebym miał odpuścić" - relacjonuje.
I choć ból był nie do zniesienia, to wrócił do bramki. W trzeciej serii pokonał go Łukasz Zwoliński, a w czwartej znów popisał się niesamowitym refleksem i odbił próbę Egona Kryeziu. Na dodatek, choć strzał był w lewą stronę patrząc z perspektywy bramki, to interweniował skutecznie prawą ręką a nie lewą, która wcześniej ucierpiała! Pisząc te słowa ciarki przechodzą po plecach, ale w trakcie karnych bark został zwichnięty po raz drugi. Już tak poważnie, że nie było szans na dalszą grę. - Nasz fizjoterapeuta Marcin Lis nastawił mu wtedy bark. No i już potrzebna była zmiana, choć Mickey prosił nas, wręcz błagał, żeby mógł dalej występować. Wiadomo, działała oczywiście adrenalina, ale rzadko zdarza się aż takie podejście - opowiada profesor Pawlaczyk. Miłosz Mleczko pojawił się na placu gry, ale nie bronił już żadnej jedenastki, bo w szóstej serii Lechia zapewniła sobie awans do finału.
Van der Hart zasłużył na ogromny szacunek za to, co zrobił. Zwłaszcza że mocno ryzykował pogłębienie kontuzji, która już i tak okazała się poważna. Dzisiaj rano przeszedł szczegółowe badania u profesora Przemysława Lubiatowskiego, który jest wielkim specjalistą w urazach barku i łokcia. Potwierdziła się diagnoza dotycząca zwichnięcia barku. Szczęście w nieszczęściu, że na razie nie potrzeba wykonywać operacji. - Po ingerencji chirurgicznej byłaby potrzebna półroczna przerwa. Na razie jednak zabieg nie jest konieczny, zdecydowaliśmy się na leczenie zachowawcze. Ręka Mickiego będzie usztywniona i po sześciu tygodniach nastąpi kolejna ocena. Możliwe, że w międzyczasie zdecydujemy się na również na konsultacje zagraniczne - tłumaczy szef sztabu medycznego Kolejorza.
To oznacza, że ten sezon dla Holendra skończył się. Do końca rozgrywek w składzie pojawiać się będą Miłosz Mleczko, Karol Szymański lub Krzysztof Bąkowski - oni pozostają bowiem w pierwszej drużynie do dyspozycji sztabu szkoleniowego. Filip Bednarek, który od 1 lipca jest bramkarzem Lecha i w poniedziałek rozpoczął treningu z zespołem, w obecnym sezonie ze względów formalnych nie może występować.
Van der Hart w tym sezonie zagrał we wszystkich 39 spotkaniach Kolejorza. Składają się na to 34 mecze w PKO Ekstraklasie i 5 w Pucharze Polski. Łącznie wpuścił 34 bramki, a aż 16 razy zachował czyste konto. To właśnie do Holendra należą dwie najdłuższe w obecnych rozgrywkach serie bez straty gola w lidze.
Mickey, trzymamy kciuki i życzymy jak najszybszego powrotu do zdrowia!
Zapisz się do newslettera