Jarosław Araszkiewicz był bohaterem trzeciej odsłony cyklu Muzeum z Legendą. - Gdybym nie był piłkarzem, to nie miałbym okazji zwiedzić niemal całego świata. To jest naprawdę niesamowite, bo miałem okazję być w wielu krajach - mówił rekordzista pod względem liczby tytułów mistrzowskich wywalczonych z Lechem Poznań. Przypomnijmy, że wywalczył pięć złotych medali (1983, 1984, 1990, 1992 i 1993).
Po przerwie świąteczno-noworocznej w sobotę (3 lutego) wróciliśmy do spotkań z byłymi piłkarzami Kolejorza. Scenariusz był taki, jak poprzednio, czyli najpierw przejście przy murawie stadionu, potem obejrzenie strefy 0, z której zespoły wychodzą na boisko, a następnie - szatni gości i strefy mieszanej. To część touru stadionowego. Następnie kibice przenieśli się do sali konferencyjnej, gdzie czekał gość tego popołudnia - Jarosław Araszkiewicz.
Przez godzinę cierpliwie i wyczerpująco odpowiadał na wszystkie pytania. - O, widzę zaczynamy z grubej rury - śmiał się, kiedy padł pierwszy wątek. Dotyczył meczu, który odbył się na kilka kolejek przed końcem pierwszego mistrzowskiego sezonu 1982/1983. Wtedy lechici przegrali w Krakowie z Wisłą aż 0:6. Dzień wcześniej zamiast treningu poszli na basen, co uznają za przyczynę klęski. Araszkiewicza wówczas czekały konsekwencje. - Byłem wtedy rezerwowym i wszedłem w drugiej połowie. Trener był mocno wkurzony po porażce, musiał zareagować i jego złość skupiła się na mnie. Miałem następnego dnia zagrać w rezerwach, a wiadomo, że drogi nie były takie jak teraz i z Krakowa jechało się 10-12 godzin. Wróciliśmy rano, a jeszcze przed południem grałem w drugim zespole. Zostałem zresztą zesłany niby na stałe, więc przez kolejne dni trenowałem z drużyną trenera Teodora Napierały. W końcu zostałem jednak przywrócony. Nie ukrywam jednak, że zadra po tym wydarzeniu pozostała - opowiadał.
59-letni zawodnik to kopalnia anegdot, więc tych nie mogło zabraknąć. Sporo ciekawych było związanych z grą w klubach zagranicznych, czyli w niemieckim Duisburgu, czy też w Turcji i Izraelu. A także z wypraw klubowych i reprezentacyjnych do Chin czy Kolumbii. No i oczywiście był wątek starcia z Barceloną, do której nie lubi wracać ze względu na to, że wówczas przestrzelił w serii rzutów karnych. Także jednak potrafił do tego wątku podejść z humorem.
Po godzinnej pogadance był czas na zdjęcia i autografy, a potem cała grupa przeniosła się do klubowego muzeum, gdzie w rolę przewodnika wcielił się rzecznik prasowy Lecha, Maciej Henszel. - To dla nas miłe i budujące, że sporo osób, w tym młodzieży, pojawia się na naszych spotkaniach i chce zgłębiać historię Kolejorza - mówi.
Już teraz zapraszamy na kolejne edycje Muzeum z Legendą. Chcemy spotykać się raz w miesiącu, najczęściej w ostatni weekend. O kolejnym gościu poinformujemy na klubowych kanałach w najbliższym czasie.
Zapisz się do newslettera