Na cmentarzu św. Rocha na Radogoszczu w Łodzi w czwartkowe popołudnie pożegnaliśmy Wojciecha Łazarka, wybitnego polskiego trenera, który doprowadził Lecha Poznań do pierwszych trofeów i do dzisiaj pozostaje najbardziej utytułowanym szkoleniowcem w historii klubu.
Wojciech Łazarek zmarł 13 grudnia w Gdańsku w wieku 86 lat. Na pogrzebie nie mogło zabraknąć delegacji Kolejorza, na czele z prezesem Karolem Klimczakiem, a także trenerem pierwszego zespołu - Mariuszem Rumakiem. Był klubowy sztandar, który towarzyszy ważnym uroczystościom. Szkoleniowiec pracował przy Bułgarskiej w latach 1980-1984 i zapracował na miano legendy. Dwa mistrzostwa Polski (1983 i 1984), dwa krajowe puchary (1982 i 1984), jedyny w historii dublet (1984).
Rok temu przyjechał w marcu na mecz z Jagiellonią Białystok na 100-lecie Lecha. Zawsze niesamowicie wygadany, sypiący bon motami niczym z rękawa, tym razem był wyraźnie w szoku, że tyle osób go pamięta. Odbieraliśmy go z parkingu, powolutku spacerowaliśmy w stronę wejścia, aż tu nagle zza rogu wyłania się Mirosław Okoński z rodziną.
- Miruś, mój Miruś, co za spotkanie - szepcze do ucha najlepszemu z najlepszych, jacy kiedykolwiek występowali przy Bułgarskiej. Wpadają sobie w objęcia. Łzy spływają po policzkach. Widać doskonale na tym jednym obrazku, jak wiele razem przeżyli i jak się szanowali. I to mimo tego, że choć Okoń na boisku to był gość, który - jak został słusznie kiedyś określony - potrafił przedryblować przeciwnika na powierzchni nie przekraczającej podstawki do piwa, to jednak poza murawą to był król. Król życia. - Lubiłem się bawić i muszę powiedzieć tobie szczerze, że niczego w życiu nie żałuję - takie zdanie słyszeliśmy od niego wiele razy. Łazarek na pozór grał surowego ojca, ale takiego, który kocha syna, bo wiedział doskonale, że i tak dostanie na boisku popisy piłkarskiego wirtuoza, jaki rodzi się zapewne raz na sto lat. Zresztą wiedział doskonale o wszystkich wypadach Mirka na miasto:
- Przychodziłem do klubu na trening i już portier na dole witał mnie słowami: - Mirek, trener na ciebie czeka. Wiedziałem, co się święci i że dzisiejszy trening będzie dla mnie ciężki. Przez półtorej godziny musiałem wtedy zasuwać na maksymalnych obrotach, zostać dłużej niż reszta kolegów. Mówiąc brutalnie, dostawałem wtedy niezły wycisk i czasami chciało się wręcz rzygać od wysiłku.
Skąd trener wszystko wiedział? Kierownik drużyn Mirosław Jankowski miał swoich agentów właściwie we wszystkich lokalach rozrywkowych w mieście. Nie było szans, żeby się ukryć. Kiedy tylko jakiś piłkarz bądź grupa pojawiała się, od razu dostawał telefon. I tu wracamy do początku, bo Łazarek miał ze wszystkimi kapitalny kontakt, potrafił sobie zjednywać ludzi, którzy potem gotowi byli za nim skoczyć w ogień. Pomagało mu jego dowcipne usposobienie.
Choć początki nie były łatwe, kiedy przejął drużynę 1 stycznia 1980. Na namacalny sukces czekał 2,5 roku, bo w 1982 Lech wywalczył swój pierwszy Puchar Polski po pokonaniu w finale Pogoni Szczecin 1:0. Gola strzelił niezawodny Okoński. A rok później przyszło pierwszego mistrzostwo kraju.
Czy można przegrać aż 0:6 na niespełna trzy tygodnie przed końcem sezonu i wywalczyć tytuł? Można! Najlepszym przykładem jest Kolejorz, kiedy zdobywał swojego pierwszego majstra. 1 czerwca zdarzyło się coś wręcz niewytłumaczalnego. Cztery serie przed końcem lechici przegrali w Krakowie z Wisłą różnicą sześciu goli!
- Nigdy wcześniej i nigdy później nie zostałem pokonany tyle razy - wspomina bramkarz Piotr Mowlik, dla którego ten występ okazał się pożegnalnym w Lechu. Do końca sezonu usiadł bowiem na ławce, a zastąpił go Zbigniew Pleśnierowicz. Troszkę zatem stał się kozłem ofiarnym, ale nie do końca. Trener Łazarek zgotował wówczas swoim zawodnikom piekło w szatni, ale też potem wziął odpowiedzialność na swoje barki. Bo wie, że również popełnił błędy i się do nich potrafił przyznać. Jakie? A choćby te związane z… basenem. Basenem?! Tak, tak, taplanie się w wodzie też może wpłynąć źle na formę sportową.
- Pojechaliśmy do Krakowa i mieliśmy na miejscu zaplanowany trening. Ale trener powiedział, że w hotelu jest pływalnia i żebyśmy poszli się tam zrelaksować. No to wskoczyliśmy do wody, zabawa była przednia, wykonywaliśmy kolejne długości żabką czy kraulem. Potem poszliśmy na kolację i tradycją było, że po niej robiliśmy spacer. Ale tego dnia jakoś nikt nie miał na niego ochoty, zostaliśmy na miejscu i większość, co też się nie zdarza, poszła spać. Jakby w tym basenie nie było chloru, ale też środki nasenne. Byliśmy idealnym przykładem tego powiedzenia, że woda wyciąga. Nazajutrz rano wcale nie było lepiej, bo każdy był jakiś senny. Znalazło to potwierdzenie na boisku, bo jak Wisła nas złapała, to już nie chciała wypuścić i zbieraliśmy kolejne razy - opowiada jeden z zawodników.
Łazarek potem przed całą drużyną stwierdził, że ten basen to był kiepski pomysł i już więcej taka pomyłka mu się nie przydarzy. Na fotel lidera wskoczył Widzew Łódź, który wyprzedzał w tym momencie Lecha o punkt - trzeba bowiem pamiętać, że wówczas za wygraną przyznawano dwa oczka. Nic dziwnego, że łódzki redaktor Bogusław Kukuć pozwolił sobie w felietonie w lokalnej łódzkiej prasie na mocne słowa, które wstrząsnęły kibicowską Wielkopolską. - Widzew pokazuje, co potrafi i potwierdza opinię jedynej klasowej polskiej drużyny. Wreszcie powrócił na swój fotel lidera zajmowany przez przypadkowych pretendentów do tytułu przez 25 kolejek - napisał.
Kolejorz miał wcześniej serię ośmiu gier bez porażki, ale klęska pod Wawelem mocno podcięła skrzydła i jak przyznawali sami zawodnicy - zrobiła spustoszenie psychiczne w głowach. Na dodatek, chwilę później w półfinale Pucharu Polski poznaniacy przegrali z drugoligowym Piastem Gliwice. Nawiasem mówiąc, w drugiej parze Ruch Chorzów, który współliderował w ekstraklasie, okazał się gorszy od trzecioligowej Lechii Gdańsk - ta ekipa sięgnęła potem po trofeum.
Przegląd Sportowy zrobił błyskawiczną ankietę wśród znanych osób, kto będzie mistrzem Polski. Niemal wszyscy postawili na Widzew, aktor Bronisław Pawlik wskazał Ruch. A Lecha? Nikt! A jednak wszyscy się pomylili, bo piorunujący finisz dał jednak mistrzostwo drużynie Łazarka, który kapitalnie potrafił pozbierać i postawić na nogi lechitów. W czterech ostatnich kolejkach zespół zanotował cztery zwycięstwa - ograł kolejno Legię Warszawa 1:0, GKS w Katowicach również 1:0, Szombierki Bytom 4:1 oraz na koniec Górnika w Zabrzu 2:0.
W swoich rękach lechici mieli wszystko od dwóch kolejek przed końcem. Od razu po boju w Krakowie doszło do hitu Ruchu z Widzewem (1:0). Łodzianie spadli po porażce na trzecie miejsce i choć potem wygrali wszystko do końca, to jednak wystarczyło to tylko do wicemistrzostwa. Chorzowianie natomiast mieli po tym triumfie tyle samo punktów co Kolejorz, ale oni dla odmiany później do końca już… nie wygrali. Świętowano zatem w stolicy Wielkopolski.
W 1984 roku był jedyny dublet Niebiesko-Białych - mistrzostwo oraz Puchar. Trener Łazarek to także boje w europejskich pucharach. To on na ławce trenerskiej zaliczył pierwszą w historii wygraną w międzynarodowych rozgrywkach - w 1982 pokonał w Pucharze Zdobywców Pucharów islandzki zespół IBV. Rok później pokonał mistrza Hiszpanii, Athletic Bilbao (2:0) w Pucharze Europy Mistrzów Krajowych. W rewanżu w Baskonii było 0:4 i poznaniacy odpadli. Trener Łazarek, który po pięciu latach na koniec 1984 pożegnał się ze stolicą Wielkopolski, ale na zawsze pozostał w sercach kibiców. Dodajmy, że później szkoleniowiec prowadził m.in. reprezentację Polski (1986-1989) i zawsze chętnie wracał do Poznania.
* wykorzystałem fragmenty z książki "Lech od kulis" Maciej Henszela.
Zapisz się do newslettera